poniedziałek, 11 marca 2013

~ 6 ~




- Masz, sama zobacz – wyszeptała Lidia podając Mariannie cienką kopertę. – Wezmę jeszcze słownik i notes, to może zaczniemy tłumaczyć?

- Dobra, czemu nie? Słownik jest w ubikacji! – krzyknęła za Lidią Marianna. Usiadła na krześle i wyjęła z koperty mapę. Nie była pewna, czego się spodziewać. To, co ujrzała z pewnością przekroczyło jej oczekiwania. Była to cieniutka, jak kalka, niewielka mapa narysowana ołówkiem z wieloma misternie wykaligrafowanymi opisami w języku włoskim. Maleńkie dzieło sztuki.

„Ktoś włożył w nią wiele pracy” - pomyślała Marianna. Była pod ogromnym wrażeniem i zaintrygowana skupiła się na szczegółach. Pochyliła nad nią głowę i zaczęła studiować każdy fragment. Oderwała się od tego zajęcia tylko po to, by włożyć do ust kawałek krakersa z serem. Nie była pewna co do skali mapy. Nie potrafiła znaleźć na ten temat informacji. Było na niej jednak tyle detali i opisów, że Marianna wkrótce zapomniała o skali. Jedna maleńka czerwona strzałka wskazywała na coś, co wyglądało na jednopiętrowy budynek. Marianna odłożyła mapę na blat kuchenny i wyjęła z koperty list. Pojedyncza kartka papieru zapisana była po obu stronach tym samym pismem, które widniało na mapie. Literki były okrągłe i bardzo precyzyjne. Marianna pomyślała, że pismo z całą pewnością należało do kobiety. Odwróciła list i z rozczarowaniem zauważyła, że nie był podpisany.

Po paru minutach Lidia wróciła ze słownikiem, notesem i przyborami do pisania. Nuciła pod nosem jakąś melodię. Usiadła na drugim krześle i sięgnęła po mapę.

- Zobacz, to miejsce nie jest nawet tak daleko od naszego hotelu. Tutaj jest to małe lotnisko na peryferiach Wenecji - Lidia wodziła palcem po mapie. - Wprawdzie jest ono już nieczynne, ale nadal jeżdżą w te okolice autobusy, bo jest tam też ogromny, stary cmentarz. Tutaj, zobacz – Lidia wskazała na mapie punkt z symbolem krzyża i napisem „camposanto”. Marianna wpatrywała się w pomalowane na jaskrawo-pomarańczowy kolor paznokcie Lidii. Po plecach przeszły jej dreszcze. Zdecydowanie nie lubiła cmentarzy. Lidia nie zauważyła jej zdenerwowania i podekscytowana kontynuowała dalej.

- Stamtąd jest jeszcze kilka kilometrów do celu, więc pozostaje nam znaleźć sposób, w jaki tam się dostać. Nikt nie może wiedzieć dokąd się wybieramy, taksówka niestety odpada. – Lidia wpatrywała się w mapę intensywnie i przesuwała palec wskazujący z jednego punktu na drugi. - Jutro jest niedziela, więc może być ciężko z wynajęciem auta. W najgorszym przypadku będziemy musiały przejść ten kawałek na piechotę. Taki weekendowy spacerek dobrze nam zrobi – zaśmiała się lekko, nadal uporczywie studiując mapę.

Marianna z trudem przełknęła dobrze niepogryzione kawałki krakersów. Gardło ją zabolało, kiedy krzyknęła:

- Lidka, ty chyba nie mówisz poważnie?!

- Myślisz, że lepiej zaczekać do poniedziałku? – Lidia spojrzała znad mapy na Mariannę. Na jej twarzy malowało się zmartwienie.

- Lidka, ja nie zamierzam tam jechać ani w niedzielę, ani w poniedziałek, ani w inny dzień tygodnia. To jakaś bzdura! My jesteśmy na wakacjach, pamiętasz? Tak się składa, że nie spakowałam swojego zestawu detektywistycznego.

- Bzdura?! – twarz Lidii przybrała kolor purpury, malowała się na niej furia. - Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, na czym my tutaj siedzimy?!

- Lideczko, błagam cię wróć na ziemię. Ta mapa… przyznaję jest bardzo… ciekawa, ale…

- Ciekawa?! Marianno, to ja ciebie błagam. Nie bądź taką ignorantką! To jest szansa jedna na tysiąc. Co ja opowiadam! Jedna na milion!

- Mylisz się, to jest moja szansa na spędzenie pierwszych od wieków wakacji. Szansa na wypoczynek, na ucieczkę od rzeczywistości czekającej w Polsce, od rozwodu, długów…

Lidia przerwała jej agresywnie. Uderzyła pięścią w blat kuchenny.

- Dokładnie! To jest właśnie twój problem, moja droga, ciągłe uciekanie przed wszystkim! Weź życie w swoje ręce i żyj! Twierdzisz, że jesteś gotowa na zmiany, ale na tym się kończy, prawda? Bo tak naprawdę, to ty nienawidzisz zmian i żyjesz nadal według tego samego, zmęczonego, wyświechtanego schematu. Wciąż jesteś tą samą osobą, która boi się własnego cienia. Czasem w życiu trzeba zaryzykować, stawić czoła problemom i wyzwaniom. To – Lidia wskazała na mapę – to jest moim… naszym… wyzwaniem. Jeśli jesteś na tyle szalona, by je odrzucić, to nie jesteś go warta.

- A ty nie jesteś osobą, za którą cię brałam. Jest mi przykro, że tak mało o mnie wiesz. Poza tym zachowujesz się, jakbyś miała gorączkę, jesteś nieracjonalna. – Marianna starała się mówić wolno i nie podnosić głosu, choć kipiała ze złości. - Wiesz co? Weź sobie tą swoją mapę i opraw ją w złotą ramkę, będzie wtedy czegoś warta. – Chciała jeszcze coś dodać, ale doszła do wniosku, że nie było sensu. Równie dobrze mogłaby prowadzić dyskusję ze ścianą.

Lidia sięgnęła po słownik i w milczeniem przewracała kartki. Wyglądało na to, że według niej ta rozmowa dobiegła końca. Nagle podniosła się z krzesła, rzuciła słownik w kąt i wyszła z kuchni. Po chwili Marianna usłyszała trzaśnięcie drzwi wyjściowych. Wstała z krzesła i skierowała się w stronę pustej sypialni. Bała się, że nie uda jej się powstrzymać napływających do oczu łez. Była zła na siebie, że dała się sprowokować. Powinna była zdusić w sobie frustrację, nie chciała płakać. Po chwili wróciła do kuchni z paczką papierosów w ręku. Rozwód z Hubertem miał przywrócić jej wolność i dać szansę na nowe życie. Pozbyła się kontrolującego i dominującego męża w miarę łatwo. Rzucenie palenia okazało się być najcięższą do pokonania przeszkodą. Potrafiła nie palić przez kilka dni, aby później odpalać jednego papierosa od drugiego przez dzień lub dwa. Stres dał jej się w kość, nieprzespane noce wyssały z niej resztki energii, tabletki antydepresyjne odebrały tożsamość. Nie wiedziała, jak sobie poradzić z pochłaniającą ją depresją. Dlatego tak bardzo czekała na urlop i cieszyła się, że spędzi go z Lidią. Miała nadzieję, że w jej towarzystwie zapomni o stresie, problemach i papierosach. W gorączce pakowania i wertowania przewodników zapomniała spalić za sobą wszystkie mosty. W ostatniej minucie zakupiła na lotnisku i włożyła do walizki paczkę Marlboro.

Dzisiejszy dzień okazał się być jednym z gorszych. Marianna czuła, że właśnie wykonała jeden krok do tyłu. Nie lubiła kłótni i konfrontacji. Nie wiedziała, jak sobie radzić w takich sytuacjach, bo zwyczajnie nie była do nich przyzwyczajona. Jej dom rodzinny był pełen ciepła i spokoju. Ona i jej starszy brat, Szymon, zawsze czuli się kochani i dowartościowani. Nigdy nie byli świadkami kłótni czy nawet najmniejszej sprzeczki między rodzicami. Jeśli mieli oni jakieś nieporozumienia, to rozwiązywali je z daleka od dzieci.

Jej własne małżeństwo również było pozbawione konfrontacji. Hubert był stoikiem i pracoholikiem. W wieku 36 lat zdobył pozycję dyrektora prywatnej kliniki psychiatrycznej. Była wtedy z niego taka dumna! Zapewnił jej życie, które myślała, że było jej przeznaczeniem. Rzuciła pracę w kancelarii, znalazła inne, mniej ambitne prace, aby skupić się na byciu żoną, otoczyła się pięknymi przedmiotami, zamieszkała w luksusowej wilii za miastem i spędzała swój czas na wyczekiwaniu na jego powrót. Nie kłócili się, nie sprzeczali, nie dyskutowali, nie rozmawiali, bo nie byli prawdziwym małżeństwem. Hubert rzadko podnosił głos, co czasem wprawiało Mariannę w złość. Jego słowa były zawsze wyważone i przemyślane. Mówił wolno i z autorytetem, kontrolował każdy jej ruch, stawiał nierozsądne wymagania oraz miał niezmiernie wysokie oczekiwania co do żony. Był nieludzki. Robił to w taki sposób, że często nie była świadoma tego, że nią manipulował. Nawet kiedy narzekał na przesoloną zupę, zakurzone meble czy okruchy na pościeli, Marianna miała wrażenie, że traktuje ją, jak jedną ze swoich pacjentek. Tyle razy chciała mu zwrócić na to uwagę, ale bała się jego reakcji. Kochała go i jeszcze wtedy nie rozumiała, że tak naprawdę to nie była szczęśliwa. A może po prostu obawiała się spojrzeć prawdzie w oczy? Ona wielbiła ziemię, po której chodził Hubert. Jednak któregoś dnia zrozumiała, że takie życie nie jest dla niej. Czuła się przy nim jakby ktoś podciął jej skrzydła, jakby spadała z dziesiątego piętra i desperacyjnie potrzebowała ocalenia. Po ośmiu latach małżeństwa, w 38 urodziny Huberta, Marianna podjęła decyzję o rozwodzie. Miała wtedy 34 lata i postanowiła, że męczy ją życie marionetki u boku zimnego i kontrolującego męża. Czuła, że nadszedł czas na nowe wyzwania, na poszukiwanie szczęścia.

Jej przyjaźń z Lidią przeszła wiele prób. Miały bardzo inne charaktery oraz całkowicie odmienne style życia. Wiedziały jednak, że zawsze mogą na sobie polegać, darzyły się zaufaniem i cieszyły się swoim towarzystwem. Dzisiejsza kłótnia spadła na Mariannę, jak grom z jasnego nieba. W ogóle nie spodziewała się takiego zakończenia wieczoru. Zastanawiała się, czy jej reakcja spowodowana była zmęczeniem czy po prostu różnicą zdań na temat, widocznie, niezwykle kontrowersyjny. Być może, że winę ponosiła wybuchowa mieszanka obu elementów. Próbowała odtworzyć wcześniejsza rozmowę. Szybka wymiana zdań, przypływ adrenaliny, łzy. Agresywna reakcja Lidii była szokiem dla Marianny.

Potrzeba palenia powróciła ze wzmożoną siłą. Otworzyła okno w kuchni, by nie wpuścić do pokoju dymu. Wieczór był ciepły i łagodny. Odpaliła papierosa i zaciągnęła się głęboko. Ulice nadal były pełne ludzi. Młodzież, zakochane pary, zabłąkani turyści spacerowali leniwie, ciesząc się pięknym wieczorem. Niektórzy odpoczywali na ławkach wokół katedry Santa Guistina. Marianna usiadła na niskim parapecie i wychyliła się lekko za okno. Po lewej stronie stała ogromna przyczepa, z której sprzedawano lody. Włoskie gelato były jedną ze słabości Marianny. Obiecała sobie w duchu, że jutro zafunduje sobie podwójną niedzielą porcję. Nikotyna przyniosła lekką ulgę. „Jutro wstanie nowy dzień” – pomyślała i uśmiechnęła się lekko do siebie. Czuła się już trochę lepiej. Jej złość i rozżalenie rozwiane zostały wraz z dymem papierosowym przez ciepły wieczorny wiatr. Żałowała, że nie udało jej się zwalczyć potrzeby zapalenia papierosa, bo czuła teraz lekkie mdłości. Jej usta były suche, więc zeskoczyła żwawo z parapetu, by nalać sobie szklankę wody. Papieros wypalił się już do filtra. Zagasiła go na parapecie i już miała schylić się po popielniczkę znajdującą się na podłodze pod oknem, kiedy poczuła, że serce przemieściło jej się do gardła. Wbiła wzrok przed siebie. Bała się chociażby mrugnąć.

1 komentarz:

  1. Super! W sam raz na zabicie mojej nudy. Gratuluję pomysłów na kreowanie literackiego świata :)

    OdpowiedzUsuń