poniedziałek, 11 marca 2013

~ 6 ~




- Masz, sama zobacz – wyszeptała Lidia podając Mariannie cienką kopertę. – Wezmę jeszcze słownik i notes, to może zaczniemy tłumaczyć?

- Dobra, czemu nie? Słownik jest w ubikacji! – krzyknęła za Lidią Marianna. Usiadła na krześle i wyjęła z koperty mapę. Nie była pewna, czego się spodziewać. To, co ujrzała z pewnością przekroczyło jej oczekiwania. Była to cieniutka, jak kalka, niewielka mapa narysowana ołówkiem z wieloma misternie wykaligrafowanymi opisami w języku włoskim. Maleńkie dzieło sztuki.

„Ktoś włożył w nią wiele pracy” - pomyślała Marianna. Była pod ogromnym wrażeniem i zaintrygowana skupiła się na szczegółach. Pochyliła nad nią głowę i zaczęła studiować każdy fragment. Oderwała się od tego zajęcia tylko po to, by włożyć do ust kawałek krakersa z serem. Nie była pewna co do skali mapy. Nie potrafiła znaleźć na ten temat informacji. Było na niej jednak tyle detali i opisów, że Marianna wkrótce zapomniała o skali. Jedna maleńka czerwona strzałka wskazywała na coś, co wyglądało na jednopiętrowy budynek. Marianna odłożyła mapę na blat kuchenny i wyjęła z koperty list. Pojedyncza kartka papieru zapisana była po obu stronach tym samym pismem, które widniało na mapie. Literki były okrągłe i bardzo precyzyjne. Marianna pomyślała, że pismo z całą pewnością należało do kobiety. Odwróciła list i z rozczarowaniem zauważyła, że nie był podpisany.

Po paru minutach Lidia wróciła ze słownikiem, notesem i przyborami do pisania. Nuciła pod nosem jakąś melodię. Usiadła na drugim krześle i sięgnęła po mapę.

- Zobacz, to miejsce nie jest nawet tak daleko od naszego hotelu. Tutaj jest to małe lotnisko na peryferiach Wenecji - Lidia wodziła palcem po mapie. - Wprawdzie jest ono już nieczynne, ale nadal jeżdżą w te okolice autobusy, bo jest tam też ogromny, stary cmentarz. Tutaj, zobacz – Lidia wskazała na mapie punkt z symbolem krzyża i napisem „camposanto”. Marianna wpatrywała się w pomalowane na jaskrawo-pomarańczowy kolor paznokcie Lidii. Po plecach przeszły jej dreszcze. Zdecydowanie nie lubiła cmentarzy. Lidia nie zauważyła jej zdenerwowania i podekscytowana kontynuowała dalej.

- Stamtąd jest jeszcze kilka kilometrów do celu, więc pozostaje nam znaleźć sposób, w jaki tam się dostać. Nikt nie może wiedzieć dokąd się wybieramy, taksówka niestety odpada. – Lidia wpatrywała się w mapę intensywnie i przesuwała palec wskazujący z jednego punktu na drugi. - Jutro jest niedziela, więc może być ciężko z wynajęciem auta. W najgorszym przypadku będziemy musiały przejść ten kawałek na piechotę. Taki weekendowy spacerek dobrze nam zrobi – zaśmiała się lekko, nadal uporczywie studiując mapę.

Marianna z trudem przełknęła dobrze niepogryzione kawałki krakersów. Gardło ją zabolało, kiedy krzyknęła:

- Lidka, ty chyba nie mówisz poważnie?!

- Myślisz, że lepiej zaczekać do poniedziałku? – Lidia spojrzała znad mapy na Mariannę. Na jej twarzy malowało się zmartwienie.

- Lidka, ja nie zamierzam tam jechać ani w niedzielę, ani w poniedziałek, ani w inny dzień tygodnia. To jakaś bzdura! My jesteśmy na wakacjach, pamiętasz? Tak się składa, że nie spakowałam swojego zestawu detektywistycznego.

- Bzdura?! – twarz Lidii przybrała kolor purpury, malowała się na niej furia. - Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, na czym my tutaj siedzimy?!

- Lideczko, błagam cię wróć na ziemię. Ta mapa… przyznaję jest bardzo… ciekawa, ale…

- Ciekawa?! Marianno, to ja ciebie błagam. Nie bądź taką ignorantką! To jest szansa jedna na tysiąc. Co ja opowiadam! Jedna na milion!

- Mylisz się, to jest moja szansa na spędzenie pierwszych od wieków wakacji. Szansa na wypoczynek, na ucieczkę od rzeczywistości czekającej w Polsce, od rozwodu, długów…

Lidia przerwała jej agresywnie. Uderzyła pięścią w blat kuchenny.

- Dokładnie! To jest właśnie twój problem, moja droga, ciągłe uciekanie przed wszystkim! Weź życie w swoje ręce i żyj! Twierdzisz, że jesteś gotowa na zmiany, ale na tym się kończy, prawda? Bo tak naprawdę, to ty nienawidzisz zmian i żyjesz nadal według tego samego, zmęczonego, wyświechtanego schematu. Wciąż jesteś tą samą osobą, która boi się własnego cienia. Czasem w życiu trzeba zaryzykować, stawić czoła problemom i wyzwaniom. To – Lidia wskazała na mapę – to jest moim… naszym… wyzwaniem. Jeśli jesteś na tyle szalona, by je odrzucić, to nie jesteś go warta.

- A ty nie jesteś osobą, za którą cię brałam. Jest mi przykro, że tak mało o mnie wiesz. Poza tym zachowujesz się, jakbyś miała gorączkę, jesteś nieracjonalna. – Marianna starała się mówić wolno i nie podnosić głosu, choć kipiała ze złości. - Wiesz co? Weź sobie tą swoją mapę i opraw ją w złotą ramkę, będzie wtedy czegoś warta. – Chciała jeszcze coś dodać, ale doszła do wniosku, że nie było sensu. Równie dobrze mogłaby prowadzić dyskusję ze ścianą.

Lidia sięgnęła po słownik i w milczeniem przewracała kartki. Wyglądało na to, że według niej ta rozmowa dobiegła końca. Nagle podniosła się z krzesła, rzuciła słownik w kąt i wyszła z kuchni. Po chwili Marianna usłyszała trzaśnięcie drzwi wyjściowych. Wstała z krzesła i skierowała się w stronę pustej sypialni. Bała się, że nie uda jej się powstrzymać napływających do oczu łez. Była zła na siebie, że dała się sprowokować. Powinna była zdusić w sobie frustrację, nie chciała płakać. Po chwili wróciła do kuchni z paczką papierosów w ręku. Rozwód z Hubertem miał przywrócić jej wolność i dać szansę na nowe życie. Pozbyła się kontrolującego i dominującego męża w miarę łatwo. Rzucenie palenia okazało się być najcięższą do pokonania przeszkodą. Potrafiła nie palić przez kilka dni, aby później odpalać jednego papierosa od drugiego przez dzień lub dwa. Stres dał jej się w kość, nieprzespane noce wyssały z niej resztki energii, tabletki antydepresyjne odebrały tożsamość. Nie wiedziała, jak sobie poradzić z pochłaniającą ją depresją. Dlatego tak bardzo czekała na urlop i cieszyła się, że spędzi go z Lidią. Miała nadzieję, że w jej towarzystwie zapomni o stresie, problemach i papierosach. W gorączce pakowania i wertowania przewodników zapomniała spalić za sobą wszystkie mosty. W ostatniej minucie zakupiła na lotnisku i włożyła do walizki paczkę Marlboro.

Dzisiejszy dzień okazał się być jednym z gorszych. Marianna czuła, że właśnie wykonała jeden krok do tyłu. Nie lubiła kłótni i konfrontacji. Nie wiedziała, jak sobie radzić w takich sytuacjach, bo zwyczajnie nie była do nich przyzwyczajona. Jej dom rodzinny był pełen ciepła i spokoju. Ona i jej starszy brat, Szymon, zawsze czuli się kochani i dowartościowani. Nigdy nie byli świadkami kłótni czy nawet najmniejszej sprzeczki między rodzicami. Jeśli mieli oni jakieś nieporozumienia, to rozwiązywali je z daleka od dzieci.

Jej własne małżeństwo również było pozbawione konfrontacji. Hubert był stoikiem i pracoholikiem. W wieku 36 lat zdobył pozycję dyrektora prywatnej kliniki psychiatrycznej. Była wtedy z niego taka dumna! Zapewnił jej życie, które myślała, że było jej przeznaczeniem. Rzuciła pracę w kancelarii, znalazła inne, mniej ambitne prace, aby skupić się na byciu żoną, otoczyła się pięknymi przedmiotami, zamieszkała w luksusowej wilii za miastem i spędzała swój czas na wyczekiwaniu na jego powrót. Nie kłócili się, nie sprzeczali, nie dyskutowali, nie rozmawiali, bo nie byli prawdziwym małżeństwem. Hubert rzadko podnosił głos, co czasem wprawiało Mariannę w złość. Jego słowa były zawsze wyważone i przemyślane. Mówił wolno i z autorytetem, kontrolował każdy jej ruch, stawiał nierozsądne wymagania oraz miał niezmiernie wysokie oczekiwania co do żony. Był nieludzki. Robił to w taki sposób, że często nie była świadoma tego, że nią manipulował. Nawet kiedy narzekał na przesoloną zupę, zakurzone meble czy okruchy na pościeli, Marianna miała wrażenie, że traktuje ją, jak jedną ze swoich pacjentek. Tyle razy chciała mu zwrócić na to uwagę, ale bała się jego reakcji. Kochała go i jeszcze wtedy nie rozumiała, że tak naprawdę to nie była szczęśliwa. A może po prostu obawiała się spojrzeć prawdzie w oczy? Ona wielbiła ziemię, po której chodził Hubert. Jednak któregoś dnia zrozumiała, że takie życie nie jest dla niej. Czuła się przy nim jakby ktoś podciął jej skrzydła, jakby spadała z dziesiątego piętra i desperacyjnie potrzebowała ocalenia. Po ośmiu latach małżeństwa, w 38 urodziny Huberta, Marianna podjęła decyzję o rozwodzie. Miała wtedy 34 lata i postanowiła, że męczy ją życie marionetki u boku zimnego i kontrolującego męża. Czuła, że nadszedł czas na nowe wyzwania, na poszukiwanie szczęścia.

Jej przyjaźń z Lidią przeszła wiele prób. Miały bardzo inne charaktery oraz całkowicie odmienne style życia. Wiedziały jednak, że zawsze mogą na sobie polegać, darzyły się zaufaniem i cieszyły się swoim towarzystwem. Dzisiejsza kłótnia spadła na Mariannę, jak grom z jasnego nieba. W ogóle nie spodziewała się takiego zakończenia wieczoru. Zastanawiała się, czy jej reakcja spowodowana była zmęczeniem czy po prostu różnicą zdań na temat, widocznie, niezwykle kontrowersyjny. Być może, że winę ponosiła wybuchowa mieszanka obu elementów. Próbowała odtworzyć wcześniejsza rozmowę. Szybka wymiana zdań, przypływ adrenaliny, łzy. Agresywna reakcja Lidii była szokiem dla Marianny.

Potrzeba palenia powróciła ze wzmożoną siłą. Otworzyła okno w kuchni, by nie wpuścić do pokoju dymu. Wieczór był ciepły i łagodny. Odpaliła papierosa i zaciągnęła się głęboko. Ulice nadal były pełne ludzi. Młodzież, zakochane pary, zabłąkani turyści spacerowali leniwie, ciesząc się pięknym wieczorem. Niektórzy odpoczywali na ławkach wokół katedry Santa Guistina. Marianna usiadła na niskim parapecie i wychyliła się lekko za okno. Po lewej stronie stała ogromna przyczepa, z której sprzedawano lody. Włoskie gelato były jedną ze słabości Marianny. Obiecała sobie w duchu, że jutro zafunduje sobie podwójną niedzielą porcję. Nikotyna przyniosła lekką ulgę. „Jutro wstanie nowy dzień” – pomyślała i uśmiechnęła się lekko do siebie. Czuła się już trochę lepiej. Jej złość i rozżalenie rozwiane zostały wraz z dymem papierosowym przez ciepły wieczorny wiatr. Żałowała, że nie udało jej się zwalczyć potrzeby zapalenia papierosa, bo czuła teraz lekkie mdłości. Jej usta były suche, więc zeskoczyła żwawo z parapetu, by nalać sobie szklankę wody. Papieros wypalił się już do filtra. Zagasiła go na parapecie i już miała schylić się po popielniczkę znajdującą się na podłodze pod oknem, kiedy poczuła, że serce przemieściło jej się do gardła. Wbiła wzrok przed siebie. Bała się chociażby mrugnąć.

poniedziałek, 4 marca 2013

~ 5 ~





Ogromna metalowa brama wiodąca do mniejszych drewnianych drzwi, które z kolei prowadziły do hotelowej recepcji, stała otworem witając gości. Wewnątrz panowała cisza. Recepcjonistka musiała gdzieś wyjść, bo jej krzesło stało puste a małe okienko zasunięte było do końca uniemożliwiając intruzom dostęp do środka. Czekały tam przez kilka minut próbując uzbroić się w cierpliwość, ale nie przychodziło im to łatwo, bo obie były głodne i gotowe na odpoczynek. Na dodatek Lidia poczuła potrzebę skorzystania z toalety.

- Lidka zostaw ze mną te książki i idź do tej na końcu korytarza. Ja zaczekam, aż ktoś łaskawie zechce nam podać klucz – zaproponowała Marianną z cierpką miną.

- Super! To ja lecę, bo inaczej narobię ci wstydu!

Lidia akurat zniknęła za rogiem, kiedy w recepcji rozległ się dźwięk telefonu. Wkrótce Marianna usłyszała, jak niewidoczne drzwi z tyłu pomieszczenia otworzyły się, by wpuścić do środka właścicielkę wysokich obcasów, która po zrobieniu kilku głośnych kroków wyłoniła się i odebrała telefon. Ujrzała kartę hotelową w ręku Marianny i nie przerywając rozmowy otworzyła okienko od recepcji. Szczupła dłoń uzbrojona w długie, jak szable czerwone paznokcie wyłoniła się żądając owej karty od osłupiałej Marianny. Okienko zostało zamknięte w tej samej sekundzie, w której duży metalowy klucz wylądował głośno przed Marianną.

„Co za czarująca kobieta!” - pomyślała i skierowała się w stronę korytarza, na końcu którego zobaczyła sylwetkę Lidii. Pomachała do niej kluczem i wymazała z pamięci recepcjonistkę z piekła rodem.

Ich pokój znajdował się na drugim piętrze. Skorzystały ze starej, skrzypiącej windy i po krótkiej chwili znalazły się przed drzwiami z numerem 23. Klucz zazgrzytał radośnie w zamku. Pokój przywitał swoich gości kojącym chłodem i bielutkimi, świeżo zasłanymi łóżkami. Torby z zakupami, torebki i reszta ekwipunku wylądowały na podłodze. Buty pofrunęły w nieznanym kierunku, a ich właścicielki rzuciły się z ulgą na łóżka.

- Ach… To uczucie jest po prostu nie z tej ziemi, przyjemniejsze niż orgazm – wyszeptała bardziej do siebie niż do Marianny Lidia. Pozwoliła zmęczonym nogom nacieszyć się miękką kołdrą a rozpalonym policzkom chłonąć chłód emanujący z poduszek.

Marianna nie siliła się na komentarz. Poczuła, jak jej powieki robią się coraz cięższe. Bała się, że zaraz uśnie, więc wstała i bez słowa poszła do łazienki. Włożyła korek do wanny i odkręciła kran z gorącą wodą. Cieszyła się, że lustro szybko zaparowało maskując jej odbicie, bo obawiała się, że wygląda gorzej, niż się czuje.

- Lideczko, to ja zniknę teraz na pół godzinki, dobrze?

- No, nie znikaj całkowicie, bo ja zaraz będę gotować pyszną kolację – wykrzyknęła wesoło Lidia. Po chwili dodała – Zrelaksuj się! Zaraz otworzę winko i podam ci szklaneczkę do kąpieli.

- Och, jesteś kochana. Co ja bym bez ciebie zrobiła? – rozrzewniła się Marianna.

Kąpiel była wyśmienita. Gorąca i z obfitą garścią soli do kąpieli. Marianna podłożyła sobie pod głowę zwinięty w rulonik ręcznik, włączyła muzykę w swoim mp3 i leniwie popijała czerwone włoskie wino. Z kuchni dochodziły niesamowite zapachy czosnku, ziół oraz innych smakołyków. Lidia była kucharką z wyobraźnią i chętnie eksperymentowała łącząc najróżniejsze przepisy. Hotelowa kuchnia nie była kuchnią z prawdziwego zdarzenia. Składał się na nią malutki aneks dołączony do dwuosobowego pokoju, w którym stała niewielka kuchenka gazowa. Był tam także mikroskopijny zlew oraz kilka półek z garnkami, naczyniami kuchennymi oraz sztućcami. Wszystkie sprzęty były bardzo zużyte i dość stare. Pod zlewem leżały reklamówki z artykułami spożywczymi oraz taca z saszetkami z kawą rozpuszczalną, cukrem oraz herbata ekspresowa. Nie było tam miejsca na czajnik elektryczny, więc podłączyły go przy biurku po drugiej stronie pokoju.

Marianna wiedziała, że minęło już ponad pół godziny, bo akurat skończyła się ostatnia piosenka na pierwszym z albumów znajdujących się na jej mp3. Pomyślała, że Lidia pewnie jeszcze nie skończyła gotować, więc nadal rozkoszowała się kąpielą. Woda robiła się już zimna, ale nie przeszkadzało jej to. Czuła się o wiele lepiej i przykre doświadczenia dzisiejszego dnia należały już do przeszłości. Kąpiel rozleniwiła ją, ale nie czuła się już zmęczona. Woda podziałała kojąco zarówno na jej ciało jak i umysł, pozwalając nabrać energii. Zamyśliła się i po chwili przeniosła myślami do Polski. Martwiła się, że dziadek nie poradzi sobie sam z biznesem. Kiedy kupili razem kwiaciarnię, mieli tyle planów z nią związanych. Zaczęli od hurtowni na peryferiach miasta i po kilku miesiącach realizowali zamówienia dla całego województwa. Zainwestowali wszystkie oszczędności w nowy projekt. Jednak los nie był im życzliwy. Pierwszy cios nadszedł w postaci dwóch uzbrojonych i bardzo agresywnych złodziei, którzy nie tylko skradli im cały utarg oraz wiele nowych i drogich narzędzi, ale również zapał i niezależność. Okradli ich z marzeń i odebrali motywację. Rzeczywistość była okrutna, ale nie wolno im się było poddawać. Marianna była młoda i zawzięcie walczyła o to, by zapomnieć o tym nader przykrym incydencie. Rzuciła się w wir pracy. Wzięła pożyczkę, zainwestowała w najlepszy system przeciwwłamaniowy, zdobyła nowych zleceniodawców, aby móc spłacić długi. Dziadkowi było o wiele trudniej się z tym pogodzić. Obwiniał siebie za to, co się stało. Uważał, że powinien był przeciwstawić się napastnikom, zapobiec kradzieży. Podupadł na zdrowiu i to było drugim, o wiele bardziej poważniejszym ciosem, którego doświadczyli tego roku. Dwa pobyty w szpitalu, długotrwałe leczenie i na koniec przymusowe sanatorium, aby podreperować zdrowie, a szczególnie stare, zmęczone i przygnębione serce. Ostatnio jednak dziadek zdawał się młodszy, miał więcej energii i zapału do wszystkiego. Nalegał, by Marianna pozwoliła mu się wszystkim zająć podczas jej nieobecności. Miała wątpliwości ze względu na jego zdrowie, ale postanowiła dać mu szansę się wykazać i udowodnić, że jest wart zaufania. Wprawdzie dziadek miał do swojej dyspozycji dwóch pomocników, ale Marianna wiedziała, że będzie próbował wszystko zrobić sam. „Jutro do niego zadzwonię.” – postanowiła w myślach. – „Co to za zapach?!”

- Lidka, coś się chyba pali!

Marianna wyskoczyła z wanny, nałożyła szybko hotelowy szlafrok i skierowała się ku drzwiom. Dym uderzył ją w twarz. Podrażnił nozdrza i oczy, wypełnił płuca. W całym pomieszczeniu zrobiło się siwo. Lidia biegała po kuchni ze ścierką, próbując rozgonić kłęby dymu wydobywające się z piekarnika. Pokasływała lekko i mamrotała coś do siebie. Marianna nie potrafiła ukryć rozbawienia.

- Czyżby nasza kolacja unosiła się teraz w powietrzu?

- Ojejku! Marianna, nie gniewaj się na mnie! Na śmierć zapomniałam, że miałam pilnować piekarnika!

Lidia wyglądała na bardzo roztargnioną. Mariannie zrobił jej się żal.

- Nie przejmuj się, nic się nie stało. To pewnie dlatego, że jesteś zmęczona. Powinnam była ci pomóc…

- Nie, nie… To nie twoja wina. – Lidia pokręciła głową. - Widzisz, miałam wszystko pod kontrolą do momentu…wiesz, chciałam poczytać, więc zaglądnęłam do jednej z tych książek, które dziś kupiłam… do tej dużej, w grubej oprawie… i… i… o Boże, Marianno… nie uwierzysz, co ja w niej znalazłam!

- No, nie wiem. Może znów jakiś przepis?

- Nie w książce, tylko między kartkami. I proszę cię nie żartuj sobie, bo ja jestem za bardzo roztrzęsiona.

- Lideczko, nie denerwuj się i nie każ mi zgadywać, bo ja naprawdę nie…

- Tam była mapa! – wykrzyknęła Lidia, ale zaraz przyciszyła głos. - I ja ją chyba rozszyfrowałam, choć miałam problem, bo wiesz jak to jest z moim włoskim… Ale krok po kroku udało mi się przetłumaczyć najważniejsze słowa. To jest autentyczna mapa. Tak jest nawet napisane w liście. – Lidia chodziła w tą i z powrotem.

- W liście? W jakim liście? - zaczęła się niecierpliwić Marianna, czując, że kapie z niej woda. - Gdzie jest ta mapa?

- Jak to w jakim liście!? – wykrzyknęła Lidia i zaczęła znów kasłać, ale tym razem nie od dymu, tylko ze zdenerwowania. – No, przecież ci mówię, że do mapy dołączony był list! – Lidia zorientowała się, że znów krzyczy. Ręce miała skrzyżowane na piersiach. Nagle usiadła ciężko na krześle i zaczęła ocierać osmoloną ściereczką kuchenną swoje jeszcze bardziej osmolone czoło. – A mapę… no, schowałam… oczywiście. – dodała po chwili i westchnęła ciężko.

- Przed kim ją schowałaś? Przede mną? Ale co to jest za mapa? Lidka, ja przecież nic nie rozumiem!

Lidia nie słyszała już Marianny. Widać było, że znów przeniosła się w swój drugi, niedostępny dla innych świat. Siedziała zgarbiona, z opuszczoną, podpartą na obu dłoniach głową i twarzą ukrytą we włosach. Kołysała się lekko. Marianna machnęła ręką i zdecydowała, że lepiej ją tak zostawić na chwilę i przeszła do pokoju, by znaleźć coś suchego do ubrania. Wiedziała, że Lidia łatwo się ekscytuje, ale już dawno nie widziała jej w takim stanie. Akurat miała sięgnąć pod swoją poduszkę, by wydobyć spod niej kraciastą piżamę, kiedy spostrzegła na niej malutki, kolorowy przedmiot. Była to niewielka broszka. Marianna nie miała wątpliwości, że był to prezent od Lidii. Jej przyjaciółka wiedziała bardzo dobrze, że Marianna kolekcjonuje wszystko, co jej wpadnie w ręce, z wizerunkiem ważki. Broszka była przepiękna! Skrzydełka owada były delikatne i misternie ozdobione maleńkimi niebieskimi kamieniami. Gdzieniegdzie lśnił jasnozielony kamyczek. Broszka była dość ciężka i nieco przybrudzona, ale zapięcie działało bez zarzutu. Marianna wpatrywała się w to cudeńko przez chwilę, po czym założyła piżamę i wróciła do kuchni.

- Lidka, broszka jest cudowna, dziękuję! – pocałowała ją z wdzięczności w policzek.

- Fajnie, że ci się podoba. Znalazłam ją przez przypadek, w jednym z kartonów z książkami.

Lidia otrząsnęła się już ze swojej zadumy, więc Marianna zdecydowała wyjaśnić sprawę tajemniczej mapy.

- Opowiedz mi o swoim odkryciu! Naleję nam po lampce winka i pogadamy, co?

-Czytasz w moich myślach, Marianno, właśnie miałam to zaproponować. Muszę się trochę rozluźnić, bo czuję, że ta cała sprawa z mapą bardzo mnie zdenerwowała. Poza tym, jeśli ci zaraz wszystkiego nie opowiem, to chyba... pęknę!

Marianna pokiwała ze zrozumieniem głową i uśmiechnęła się do Lidii podając jej kieliszek wypełniony po brzegi purpurowym płynem. Zauważyła, że ręce Lidii drżały lekko, kiedy sięgała po wino. Marianna zamierzała wznieść toast za wspaniałe wakacje, za przyjaźń, ekscytujące odkrycia, ale nie zdążyła nawet otworzyć ust, bo Lidia łapczywie zabrała się do opróżniania kieliszka. Po pięciu sekundach po winie nie było śladu. Marianna bez słowa sięgnęła po butelkę i nalała Lidii drugą lampkę wina. Lidia wzięła głęboki oddech i otworzyła usta, by zacząć swą opowieść. Marianna z trudem powstrzymała się od śmiechu na widok zabarwionych purpurowym winem zębów Lidii. Nerwowe zachowanie przyjaciółki zaczęło jej się już trochę udzielać, więc pośpiesznie sięgnęła po swoją lampkę wina i skupiła się na słowach Lidii.

- Zanim ci pokażę tę mapę… Pamiętasz, jak półtora roku temu, w czasie Bożego Narodzenia, z Gallerie del Carmini zostały skradzione dwa obrazy?

- Pewno, że pamiętam! Dużo było o tym i w telewizji i w gazetach. To były dzieła Lorenzo Vivarini, prawda? – Marianna poczuła na ramionach gęsią skórkę. - Warte chyba kupę kasy, bo nagroda za pomoc w ich odnalezieniu wynosiła ponad milion euro nie?

- Dokładnie – pokiwała głową Lidia. – To bezcenne dzieła sztuki. Ktokolwiek je ukradł wiedział, co robił, bo nie zostawił po sobie ani śladu. Jakby zapadły się pod ziemię! Przez tyle miesięcy nikt nie miał pojęcia, gdzie są te obrazy. No, może z wyjątkiem złodzieja i zapewnie kilku innych osób. – Lidia opowiadała z wypiekami na twarzy. - Najważniejsze jest to, że jedna z tych osób postanowiła podzielić się tą wiedzą z resztą świata. Może miała wyrzuty sumienia? – Lidia gestykulowała żwawo. - Wybrała wprawdzie dość niekonwencjonalny sposób, ale na pewno miała dobry powód, by obrać taką drogę, a nie inną. Ja jestem tylko szczęśliwa, że mapa trafiła w nasze ręce. Musimy natychmiast ustalić plan działania, gdyż nie mamy czasu do stracenia. Możliwe, że ktoś inny wie o istnieniu tej mapy. To by nam bardzo pokrzyżowało plany. Musimy wszystko dobrze zorganizować, bo…

- Lidka, o czym ty mówisz?! – Marianna nie wierzyła własnym uszom. - Czy myślisz, że ta mapa wskaże…

- Szszsz... proszę nie podnoś głosu, nikt nie może się dowiedzieć. – zdenerwowała się Lidia. - Ja nie myślę, JA WIEM. – wyszeptała z podnieceniem w głosie.

- Ależ Lidka, czy naprawdę sądzisz, że ktoś narysowałby mapę i ot tak po prostu włożyłby ją do starej książki kucharskiej?

- Dlaczego nie? Nie znamy przecież szczegółów. No i musimy dokładnie przetłumaczyć ten list.

- Wiesz co? Ty jesteś po prostu szalona. Czy mogę zobaczyć list i mapę?

Lidia uśmiechnęła się od ucha do ucha, klasnęła w ręce i pobiegła do sypialni. Marianna usłyszała rozmaite odgłosy dochodzące z drugiego pomieszczenia, ale nie potrafiła zgadnąć, gdzie Lidia schowała swoje znaleziska. Zapach spalonej kolacji nadal unosił się w pomieszczeniu. Marianna przypomniała sobie o swoim głodzie. Sięgnęła do reklamówki z jedzeniem i wyjęła paczkę krakersów i kilka plastrów wędzonego sera żółtego.

„Wygląda na to, że z planowanej na ten wieczór uczty nici” – pomyślała i nalała sobie wina. Butelka była prawie pusta. Usłyszała kroki oraz szelest papieru za plecami.

niedziela, 3 marca 2013

~ 4 ~





Lidia nie chciała jednak czekać. Nalegała usilnie, by usłyszeć wszystkie szczegóły w drodze do hotelu. Marianna miała wrażenie, że Lidia podejrzewała, iż za tym wszystkim krył się mężczyzna. Zawsze życzyła Mariannie wakacyjnego romansu. Odkąd stały się sobie bliskie, czyli od pierwszych klas szkoły podstawowej, Lidia próbowała sterować życiem Marianny. Od lat umawiała ją na randki ze wszystkimi znajomymi a nawet i z nieznajomymi mężczyznami. Marianna posłusznie na nie chodziła wierząc, że któregoś dnia natrafi na swoją drugą połowę, ale większość randek kończyła się fiaskiem. Kandydaci oczekiwali albo niezobowiązującego seksu albo nie byli w stanie zrozumieć jej potrzeb, wrażliwości i skomplikowanej natury. Lidia była jej przeciwieństwem. Zakochiwała się łatwo, była impulsywna i zaborcza. Z każdych wakacji wracała ze złamanym sercem. Marianna przez lata cierpliwie i lojalnie pocieszała przyjaciółkę, dziękując sobie w duchu za to, że ona nie inwestowała swoich uczuć tak łatwo. Po jakimś czasie zrozumiała, że Lidia potrzebowała tych wrażeń w swoim życiu i miała swoje sposoby na pielęgnowanie zranionych uczuć. Częste wyjazdy, twórcze zajęcia, niekończące się imprezy i spontaniczne życie bez pasów bezpieczeństwa były nieodłomną częścią tej rehabilitacji. Lidia kochała życie, jak artysta kocha swoją muzę, miała z nim platoniczny romans i próbowała z uporem zarazić innych swoim pomysłem na ekscytujące życie. Marianna nie zdziwiła się, że Lidia czekała teraz na romantyczną i pikantną historyjkę. Z pewnością czuła dreszczyk emocji na sama myśl o tym, że jej przyjaciółka zaraz wyjawi jej wszystkie niezbędne szczegóły. Zauważyła na twarzy Marianny rumieńce i podekscytowanie, przyspieszony oddech oraz nerwowowość. Podała jej kilka swoich książek, których nie mogła udźwignąć i ponagliła ją do rozpoczęcia sprawozdania.

- Opowiadaj, bo umrę z ciekawości!

Marianna nie wiedziała od czego zacząć. Postanowiła zataić to, że była chora całe popołudnie. Nie miało to nic wspólnego z historią małego chłopca, więc wolała zatrzymać to dla siebie mając nadzieję, że choroba nie powróci. Wspomniała jednak całą resztę, zadowolona z siebie, że tak wszystko dobrze zapamiętała mimo mdłości i bólu. Kiedy skończyła swoją opowieść, stwierdziła, że nadal czuje złość na to, czego była przypadkowym świadkiem. Cieszyła się, że może podzielić się swoimi uczuciami z Lidią. Rozczarowała się jednak reakcją przyjaciółki. Nie było w niej emocji, pasji, które ona, Marianna, odczuwała. Nie było zrozumienia. Co gorsze Lidia wyglądała na znudzoną.

- No, tak... Rzeczywiście, masz rację, to było bardzo nieodpowiedzialne z jej strony. Całe szczęście, że syn ją odnalazł bez problemu, prawda? – zapytała spoglądając na zegarek. - Umieram z głodu, a ty?

Marianna chciała otworzyć usta i wyrzucić z siebie wszystkie te pytania, które zalegały w jej głowie. Oskarżenia. Złość. Ciekawość połączona ze strachem o bezpieczeństwo małego chłopca. Chciała pozbyć się uczucia frustracji, które narastało w niej z powodu swojej bezsilności, jaką odczuwała w obcym kraju. Brak znajomości języka, wcześniejsze złe samopoczucie, zmęczenie, głód oraz brak zrozumienia ze strony przyjaciółki spowodowały, że Marianna wpadła w sidła własnego umysłu. Nie chciała zachowywać się nieracjonalnie i zdawała sobie sprawę, że zapewne trochę wyolbrzymiła cała sprawę. Zabolało ją, że Lidia zdawała się nie rozumieć. Po chwili jednak dotarło do niej, dlaczego tak się stało. Lidia również była wycieńczona i bez wątpienia głodna. Oczekiwała lekkiej opowiastki z udziałem Romeo i dużą ilością romansu. Czegoś seksownego i żartobliwego. Nie chciała słuchać o jej zabawach w detektywa. Nie interesowały ją teraz żadne podejrzenia kierowane w kierunku, zapewne niewinnych, obywateli tego kraju. „Muszę o tym wszystkim chyba zapomnieć” – pomyślała. - „No, może nie zapomnieć, ale przynajmniej odłożyć na czas nieokreślony.”

Uniosła kąciki ust lekko do góry. Mając nadzieję, że grymas ten choć trochę przypominał uśmiech, wykrzyknęła z odrobiną teatralnego aktorstwa.

- Głodna?! Zjadłabym konia z kopytami! Co tam jednego konia, dwa konie. I podwójną porcję frytek.

- Super! Wprawdzie koń nie znajduje się dzisiaj na naszym menu, ale mam w planie ugotować coś równie pysznego. Otworzymy butelkę winka i zrelaksujemy się, bo jutro czeka nas pracowity dzień, moja droga. No, ale to niespodzianka oczywiście! – Lidia mrugnęła okiem i zachichotała z podnieceniem w głosie. Spojrzała na Mariannę, szukając na jej twarzy aprobaty. Znalazła tam jednak coś innego, bo po chwili dodała:

- Marianna, co się dzieje? Martwisz się o tego malucha? Jestem pewna, że jest cały i zdrowy. Za bardzo się troszczysz o innych, a za mało o siebie. – Lidia spoglądała na nią z troską. - Wyglądasz na zmęczoną... To moja wina, wymęczyłam cię tym zwiedzaniem i zakupami. Do tego ten upał...

- Nic mi nie jest, naprawdę. Obie jesteśmy wykończone, ale najważniejsze jest to, że udało nam się wyrwać z domu na dwa tygodnie, nie? – Marianna przyspieszyła kroku. - Wskoczę na chwilę do wanny, zanim siądziemy do kolacji, dobrze?

- Pewno. Musisz się odprężyć, przyjechałaś tu, aby zapomnieć o stresie i zmartwieniach, ale widzę, że ten incydent nadal cię gnębi. Zjemy, wypijemy winko i pogadamy, obiecuję!

Marianna poczuła, jak się czerwieni. Osądziła Lidię niesprawiedliwie. „Ona chce mnie wysłuchać, interesuje się tym, co mam do powiedzenia” – pomyślała i obiecała sobie w duchu, że następnym razem już tak szybko w nią nie zwątpi.

- A ty musisz mi pokazać, co dzisiaj kupiłaś. Ja jeszcze nie wydałam ani centa.

- Znalazłam parę książek, jeśli chcesz to zanudzę cię nimi później? – zaśmiała się Lidia i dodała:

- Chciałabym je w poniedziałek wysłać do Polski, bo znając siebie na pewno jeszcze jakieś dokupię zanim wrócimy. Muszę nad sobą panować, bo inaczej nigdzie się nie ruszymy z moim bagażem! Tutejsze targowiska to prawdziwe jaskinie Aladyna. – Lidia zatrzymała się, by wyrzucić z sandałów uwierający ją kamyk i spojrzała na Mariannę. - Wiesz już, co chciałabyś sobie stąd przywieźć?

- Hmmm… nie mam pojęcia. Na razie nic mi nie wpadło w oko. Chciałabym przywieźć dużo zdjęć i coś oryginalnego dla siebie. Może szkło z Murano? Jakieś drobiazgi dla rodziców i dziadka. Z prezentem dla dziadka będzie najgorzej. – westchnęła - On twierdzi, że niczego nie potrzebuje, bo już wszystko ma. Mamy jeszcze sporo czasu na zakupy, więc na pewno znajdę coś odpowiedniego.

Lidia pokiwała głową w milczeniu. Marianna wiedziała już, że jej przyjaciółka myślami była daleko, daleko stąd. Z jednego świata do drugiego wystarczył jeden malutki krok, mgnienie oka, oddech. Tylko ona posiadała klucz. Lidia miała ogromne serce i bardzo pogodne usposobienie. Często się śmiała, żartowała i zawsze potrafiła znaleźć coś pozytywnego do powiedzenia. Miała wiele zainteresowań, spore grono przyjaciół oraz wielu wielbicieli, którzy tracili głowy i nieraz grunt pod nogami na widok jej ognistych, czerwonych loków i pięknych zielonych oczu. Lidia pracowała w archiwum uniwersytetu krakowskiego. Marianna wierzyła, że była to idealna praca dla jej przyjaciółki, w której Lidia czuła się, jak ryba w wodzie. Odkąd pamiętała jej pasją były książki. Im starsze tym lepsze i wzbudzające większe bicie serca. W niektóre weekendy Lidia udzielała się jako nieopłacona ochotniczka w teatrach przy projektowaniu i szyciu kostiumów scenicznych. W wolnych chwilach uczyła dzieci gry na pianinie. Co roku wybierała się w kilka podróży i zawsze starała się odwiedzić nowy zakątek świata. Z każdego wypadu przywoziła drobne upominki i stosy książek. Jej barwny charakter szedł w parze z jej wyglądem. Lidia zakochana była w kolorowych strojach i jeszcze bardziej kolorowych do nich dodatkach. Nosiła barwną biżuterię, malowała paznokcie na jaskrawe kolory a wokół bioder przewiązywała ręcznie dekorowane chusty. Marianna wiedziała jednak, że oprócz tej uśmiechniętej i beztroskiej Lidii, istniała jeszcze jedna. Zadumana, poważna, niedostępna. Odkąd były małymi dziewczynkami Lidia od czasu do czasu uciekała w inny świat. Marianna już wiele lat temu zaczęła się domyślać, że miało to coś wspólnego z jej rodzicami. Ojciec został aresztowany w dziesiąte urodziny Lidii i dwa lata później powiesił się w więzieniu. Sąsiedzi nie kryli swojego zadowolenia z takiego obrotu spraw i nawet lokalna gazeta nie pozostawiła na nim suchej nitki. Matka również zniknęła z jej życia i Lidia pozostała pod opieką babci, która rzetelnie podjęła się zapewnienia młodej dziewczynie poczucia bezpieczeństwa i stabilności. Wiele lat później okazało się, że sąd pozbawił matkę praw rodzicielskich. Marianna nie wiedziała dlaczego i nie poruszała tego tematu z przyjaciółką, ale była świadoma zmian w zachowaniu Lidii. Myślała, że kiedyś z tego wyrośnie, ale tak się nie stało i obecnie było ciekawym dodatkiem do osobowości przyjaciółki. Absencje nie trwały długo, czasem były ledwo zauważalne, szczególnie dla obcych ludzi. Lidia potrafiła szybko otrząsnąć z siebie tę drugą osobowość i powrócić do rzeczywistości. Może dlatego nie wszyscy wiedzieli o jej istnieniu. Marianna przyjaźniła się z Lidią od trzeciej klasy szkoły podstawowej. Poznały się, kiedy obie miały po 8 lat na lekcjach pływania. Mieszkały niedaleko siebie, chodziły do tej samej szkoły. Nigdy jednak nie uczęszczały do tej samej klasy. Często zastanawiały się dlaczego tak się działo, że ich drogi się rozmijały? Tak bardzo chciały siedzieć w jednej ławce. Po podstawówce wybrały to samo liceum o profilu humanistycznym a po maturze dostały się na ten sam uniwersytet w Krakowie, ale wybrały inne kierunki. Lidia studiowała historię sztuki a Marianna prawo. Po zajęciach spędzały większość czasu razem. Zwierzały się sobie z najskrytszych sekretów, dzieliły się marzeniami, wspierały się i szły razem przez życie. Dwadzieścia parę lat od zawarcia znajomości Marianna szła teraz w milczeniu obok zamyślonej Lidii. Okładki ciężkich książek wbijały jej się w ramię. Po chwili ujrzała przed sobą budynek, w którym między innymi znajdował się ich hotel Rapallo. Lidia wyrwała się już z zamyślenia, bo jej twarz rozświetlił uśmiech na widok ich tymczasowego dachu nad głową.
- O, już jesteśmy na miejscu. Mam nadzieję, że znajdziemy korkociąg.
- I że jest ciepła woda na kąpiel – dodała Marianna.

~ 3 ~




Zegar na pobliskiej wieży katedralnej wybijał godzinę piątą. Upał zaczynał tracić już na sile. Pogoda była jednak nadal wyśmienita. Słońce przygrzewało leciutko, pieszcząc promieniami Ziemię. Niektórzy handlarze zaczynali pakować swoje stragany. Turyści leniwie spacerowali pomiędzy stolikami. Jedni mieli w rękach lody, inni butelki z wodą, a jeszcze inni wachlowali się mapami i przewodnikami. Niewielu miało ze sobą zakupy. Spacer między straganami był samą w sobie atrakcją, biletem na przejażdżkę wehikułem czasu.

Marianna straciła z oczu małego chłopca w ogrodniczkach. Śpiesznie podążyła w kierunku, w którym wydawało jej się, że pobiegł, ale nigdzie nie było widać jego jasnej czuprynki. Zaczęła się martwić, że jeśli go nie znajdzie, to starzec, który zdawał się pamiętać wyłącznie o swojej fajce, pójdzie do domu bez niego. Albo, że malcowi przytrafi się coś złego.

„Och, gdzie on się podział? Muszę mu pomoc. Jest taki malutki, na pewno już biedactwo rozgląda się za mamą.“ - Pomyślała i przyspieszyła kroku. Nie chciała biec, bowiem obawiała się, że wtedy mogłaby go przeoczyć. Starała się zajrzeć w każdy kącik, za każdy stragan i każdą rzecz, która mogłaby być potencjalną zabawką malucha. „Być może przystanął gdzieś, by pokręcić jakąś gałką lub zaglądnąć do jakiejś szuflady czy przewrócić kartkę starej, jak świat książki. A może…”

I wtedy go zobaczyła. Stał przy bramie wyjściowej, pod ogromną akacją. Uczepiony kwiecistej spódnicy młodej kobiety, która pogrążona była w rozmowie z właścicielem straganu z instrumentami muzycznymi. Ciemnowłosa kobieta lewą ręką pieszczotliwie głaskała malca po głowie a prawą gestykulowała żwawo w stronę gitar i szczerbatych akordeonów. Sądząc po jej pięknych ciemnych rysach wyglądała na typową Włoszkę.

Marianna wpatrywała się na nich w kompletnym zdumieniu. W jej głowie zrodziły się nagle tysiące pytań. Zaczynając od tego, dlaczego tak małe dziecko pozostawione było bez opieki, na dodatek w miejscu pełnym obcych ludzi, a kończąc na tym, kim była ta kobieta? Nie wyglądała ona na matkę chłopca, choć musiała być mu bliska, skoro rozpoznał ją i uczepił się jej spódnicy. Dzieci potrafią być bardzo ufne, ale w tym wypadku jasne było to, że istniała pomiędzy nimi zażyłość, więź i poufałość.

„Być może nie jest ona jego biologiczną matką, ale krewną bądź dobra znajomą jego rodziców?” - spekulowała w myślach Marianna. - „No tak, ale jak on do niej trafił? Sądząc po czasie jaki mi zajęło dojście do tego miejsca, maluch przyszedł prosto tutaj. To wprost niemożliwe, żeby tak małe dziecko wiedziało, jak trafić z jednego miejsca na drugie. Chyba, że trafił do niej przez przypadek? Ale to nie wyjaśnia dlaczego został zostawiony sam?“ - Marianna rozmyślała nadal wpatrując się w tą zagadkową dwójkę. Chłopiec wyciągał teraz obie rączki w górę i lekko podskakiwał z nogi na nogę domagając się, by go podniosła. Na jego twarzy malowało się zniecierpliwienie. Kobieta zignorowała jego prośby i kontynuowała swoją pogawędkę. Była w dobrym humorze. Śmiała się serdecznie i wyglądała na niezwykle zrelaksowaną. Marianna zawiedziona tym, że nie będzie miała szansy na uzyskanie odpowiedzi na choćby część gnębiących ją pytań, postanowiła zawrócić i opowiedzieć wszystko Lidii. Potrzebowała się z nią podzielić swoimi szokującymi obserwacjami oraz chciała usłyszeć zdanie przyjaciółki. Pragnęła świeżej perspektywy. Odeszła parę kroków, ale jej ciekawość wzięła górę i zmusiła Marianne do zerknięcia do tyłu. Chciała po raz ostatni upewnić się, że chłopiec był bezpieczny. Nie była przygotowana na to, co ujrzała. Zapewne widok niedźwiedzia polarnego na hulajnodze nie byłby teraz dla niej większym szokiem. Otóż młoda kobieta oraz jej mały towarzysz zniknęli. Parę sekund temu stali razem w miejscu, w które wpatrywała się teraz zdumiona Marianna. Rozglądnęła się nerwowo wokół siebie. To było wprost niemożliwe, by mogli zniknąć z pola widzenia w tak krótkim czasie. Poza tym, w momencie, w którym Marianna zdecydowała się wrócić do Lidii, Włoszka była pogrążona w rozmowie ze sprzedawcą instrumentów muzycznych. Mężczyzna ten skupiony był teraz na jakiejś czynności. Na stoliku przed nim leżał metalowy przedmiot. Marianna zdecydowała się podejść bliżej, by zobaczyć, co to było. Wolnym krokiem zbliżyła się do straganu, starając się nie przyciągnąć niczyjej uwagi. Była teraz mocno zdenerwowana i nie chciała sprowokować żadnego ze sprzedawców do próby nawiązania z nią rozmowy. Nie była pewna, co spodziewała się zobaczyć na stoliku. Nie potrafiła jednak ukryć rozczarowania, kiedy okazało się, że mężczyzna polerował jeden ze swoich instrumentów muzycznych, które miał na sprzedaż. Stała nieruchomo obserwując go i podziwiając jego zapał i perfekcję. Instrument błyszczał w słońcu, jak złoto, ale mężczyzna wciąż pracował nad nim zawzięcie. Musiał wyczuć jej obecność, bo spojrzał na nią i uśmiechnął się ukazując szczękę pełną pięknych białych zębów. Dusza handlarza odezwała się w nim nagle, bo przerwał swoje zajęcie i wykonał zapraszający gest ręką. Marianna zadrżała, jak spłoszona sarna i zrobiła krok do tyłu. Potem dwa. Trzy. Mężczyzna zaczął coś do niej mówić, ale ona nie słyszała jego słów. Czuła się, jak kompletna idiotka, ale nie dbała o to. Wycofała się z jego pola widzenia. Wiedziała, że musi wracać do Lidii. Poza tym, chciała, by ten ciężki dzień dobiegł już końca. Była głodna i zmęczona. Perspektywa wieczoru w przytulnym pokoju hotelowym, z dobrą kolacją i butelką wina w towarzystwie przyjaciółki była niezwykle kusząca. Marzyła jej się relaksująca kąpiel zaraz po powrocie.

„Jutro wstanie nowy dzień i będzie lepszy od dzisiejszego.” To było jej ulubionym powiedzeniem, dodawało otuchy i optymizmu. „Koniec z zabawami w detektywa. Czas na zabawę w turystę.“ Postanowiła sobie w myślach i podążyła w kierunku miejsca, w którym zostawiła Lidię. Nie mogła się doczekać, by opowiedzieć jej o wszystkim.

Lidia siedziała teraz przy fontannie, wokół której zwolniło się większość miejsc. Jej sandały leżały na siedzeniu obok niej. Sterty książek odpoczywały na ziemi a puste butelki po wodzie wystawały z jej plecaka żałośnie i bezcelowo. Lidia nie czytała. Marianna wiedziała, że oznaczało to, że jest ona zmęczona i gotowa na powrót do hotelu.

- Och Lidka, przepraszam. Nie gniewaj się na mnie. Wracajmy do hotelu, opowiem ci wszystko na miejscu.