niedziela, 3 marca 2013

~ 3 ~




Zegar na pobliskiej wieży katedralnej wybijał godzinę piątą. Upał zaczynał tracić już na sile. Pogoda była jednak nadal wyśmienita. Słońce przygrzewało leciutko, pieszcząc promieniami Ziemię. Niektórzy handlarze zaczynali pakować swoje stragany. Turyści leniwie spacerowali pomiędzy stolikami. Jedni mieli w rękach lody, inni butelki z wodą, a jeszcze inni wachlowali się mapami i przewodnikami. Niewielu miało ze sobą zakupy. Spacer między straganami był samą w sobie atrakcją, biletem na przejażdżkę wehikułem czasu.

Marianna straciła z oczu małego chłopca w ogrodniczkach. Śpiesznie podążyła w kierunku, w którym wydawało jej się, że pobiegł, ale nigdzie nie było widać jego jasnej czuprynki. Zaczęła się martwić, że jeśli go nie znajdzie, to starzec, który zdawał się pamiętać wyłącznie o swojej fajce, pójdzie do domu bez niego. Albo, że malcowi przytrafi się coś złego.

„Och, gdzie on się podział? Muszę mu pomoc. Jest taki malutki, na pewno już biedactwo rozgląda się za mamą.“ - Pomyślała i przyspieszyła kroku. Nie chciała biec, bowiem obawiała się, że wtedy mogłaby go przeoczyć. Starała się zajrzeć w każdy kącik, za każdy stragan i każdą rzecz, która mogłaby być potencjalną zabawką malucha. „Być może przystanął gdzieś, by pokręcić jakąś gałką lub zaglądnąć do jakiejś szuflady czy przewrócić kartkę starej, jak świat książki. A może…”

I wtedy go zobaczyła. Stał przy bramie wyjściowej, pod ogromną akacją. Uczepiony kwiecistej spódnicy młodej kobiety, która pogrążona była w rozmowie z właścicielem straganu z instrumentami muzycznymi. Ciemnowłosa kobieta lewą ręką pieszczotliwie głaskała malca po głowie a prawą gestykulowała żwawo w stronę gitar i szczerbatych akordeonów. Sądząc po jej pięknych ciemnych rysach wyglądała na typową Włoszkę.

Marianna wpatrywała się na nich w kompletnym zdumieniu. W jej głowie zrodziły się nagle tysiące pytań. Zaczynając od tego, dlaczego tak małe dziecko pozostawione było bez opieki, na dodatek w miejscu pełnym obcych ludzi, a kończąc na tym, kim była ta kobieta? Nie wyglądała ona na matkę chłopca, choć musiała być mu bliska, skoro rozpoznał ją i uczepił się jej spódnicy. Dzieci potrafią być bardzo ufne, ale w tym wypadku jasne było to, że istniała pomiędzy nimi zażyłość, więź i poufałość.

„Być może nie jest ona jego biologiczną matką, ale krewną bądź dobra znajomą jego rodziców?” - spekulowała w myślach Marianna. - „No tak, ale jak on do niej trafił? Sądząc po czasie jaki mi zajęło dojście do tego miejsca, maluch przyszedł prosto tutaj. To wprost niemożliwe, żeby tak małe dziecko wiedziało, jak trafić z jednego miejsca na drugie. Chyba, że trafił do niej przez przypadek? Ale to nie wyjaśnia dlaczego został zostawiony sam?“ - Marianna rozmyślała nadal wpatrując się w tą zagadkową dwójkę. Chłopiec wyciągał teraz obie rączki w górę i lekko podskakiwał z nogi na nogę domagając się, by go podniosła. Na jego twarzy malowało się zniecierpliwienie. Kobieta zignorowała jego prośby i kontynuowała swoją pogawędkę. Była w dobrym humorze. Śmiała się serdecznie i wyglądała na niezwykle zrelaksowaną. Marianna zawiedziona tym, że nie będzie miała szansy na uzyskanie odpowiedzi na choćby część gnębiących ją pytań, postanowiła zawrócić i opowiedzieć wszystko Lidii. Potrzebowała się z nią podzielić swoimi szokującymi obserwacjami oraz chciała usłyszeć zdanie przyjaciółki. Pragnęła świeżej perspektywy. Odeszła parę kroków, ale jej ciekawość wzięła górę i zmusiła Marianne do zerknięcia do tyłu. Chciała po raz ostatni upewnić się, że chłopiec był bezpieczny. Nie była przygotowana na to, co ujrzała. Zapewne widok niedźwiedzia polarnego na hulajnodze nie byłby teraz dla niej większym szokiem. Otóż młoda kobieta oraz jej mały towarzysz zniknęli. Parę sekund temu stali razem w miejscu, w które wpatrywała się teraz zdumiona Marianna. Rozglądnęła się nerwowo wokół siebie. To było wprost niemożliwe, by mogli zniknąć z pola widzenia w tak krótkim czasie. Poza tym, w momencie, w którym Marianna zdecydowała się wrócić do Lidii, Włoszka była pogrążona w rozmowie ze sprzedawcą instrumentów muzycznych. Mężczyzna ten skupiony był teraz na jakiejś czynności. Na stoliku przed nim leżał metalowy przedmiot. Marianna zdecydowała się podejść bliżej, by zobaczyć, co to było. Wolnym krokiem zbliżyła się do straganu, starając się nie przyciągnąć niczyjej uwagi. Była teraz mocno zdenerwowana i nie chciała sprowokować żadnego ze sprzedawców do próby nawiązania z nią rozmowy. Nie była pewna, co spodziewała się zobaczyć na stoliku. Nie potrafiła jednak ukryć rozczarowania, kiedy okazało się, że mężczyzna polerował jeden ze swoich instrumentów muzycznych, które miał na sprzedaż. Stała nieruchomo obserwując go i podziwiając jego zapał i perfekcję. Instrument błyszczał w słońcu, jak złoto, ale mężczyzna wciąż pracował nad nim zawzięcie. Musiał wyczuć jej obecność, bo spojrzał na nią i uśmiechnął się ukazując szczękę pełną pięknych białych zębów. Dusza handlarza odezwała się w nim nagle, bo przerwał swoje zajęcie i wykonał zapraszający gest ręką. Marianna zadrżała, jak spłoszona sarna i zrobiła krok do tyłu. Potem dwa. Trzy. Mężczyzna zaczął coś do niej mówić, ale ona nie słyszała jego słów. Czuła się, jak kompletna idiotka, ale nie dbała o to. Wycofała się z jego pola widzenia. Wiedziała, że musi wracać do Lidii. Poza tym, chciała, by ten ciężki dzień dobiegł już końca. Była głodna i zmęczona. Perspektywa wieczoru w przytulnym pokoju hotelowym, z dobrą kolacją i butelką wina w towarzystwie przyjaciółki była niezwykle kusząca. Marzyła jej się relaksująca kąpiel zaraz po powrocie.

„Jutro wstanie nowy dzień i będzie lepszy od dzisiejszego.” To było jej ulubionym powiedzeniem, dodawało otuchy i optymizmu. „Koniec z zabawami w detektywa. Czas na zabawę w turystę.“ Postanowiła sobie w myślach i podążyła w kierunku miejsca, w którym zostawiła Lidię. Nie mogła się doczekać, by opowiedzieć jej o wszystkim.

Lidia siedziała teraz przy fontannie, wokół której zwolniło się większość miejsc. Jej sandały leżały na siedzeniu obok niej. Sterty książek odpoczywały na ziemi a puste butelki po wodzie wystawały z jej plecaka żałośnie i bezcelowo. Lidia nie czytała. Marianna wiedziała, że oznaczało to, że jest ona zmęczona i gotowa na powrót do hotelu.

- Och Lidka, przepraszam. Nie gniewaj się na mnie. Wracajmy do hotelu, opowiem ci wszystko na miejscu.

7 komentarzy:

  1. obserwuję i zachęcam do obserwacji mojego bloga ;))

    OdpowiedzUsuń
  2. O ja dziś właśnie takie domowe porządki robiłam i na spacer też się wybrałam :)
    Słońce kusiło zza firanki :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja wlasnie wrocilam ze spacerku i powiem Ci, ze dzis to slonko gdzies sie schowalo... troche nam zmarzly nosy hi hi

      Usuń
  3. Bardzo tajemnicza ta historia :3

    Jeśli chodzi o kurteczkę to planuję najpierw odwiedzić pobliskie lumpeksy, ew później szukać na allegro czy ebay :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no nie?! heh
      powodzenia w poszukiwaniach, ja wlasnie szukam takiego plaszczyku retro w stylu trench coat :) coby z klasa wiosne powitac :))

      Usuń
  4. Patrycjo, obejrzalam Twoje prace i zaparlo mi dech, sa piekne! Szczegolnie podobaja mi sie fotografie miasta...stare kamienniczki przypominaja mi Wroclaw, w ktorym sie urodzilam i wychowalam i za ktorym bardzo tesknie...Serdecznie pozdrawiam :))))

    OdpowiedzUsuń